Ta strona wykorzystuje pliki cookie w celu prezentacji dopasowanych dla Ciebie treści. Możesz włączyć/wyłączyć obsługę plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej
Uciekły przed wojną, by zacząć od zera... Historie naszych kursantek z Ukrainy chwytają mocno za serce

Uciekły przed wojną, by zacząć od zera... Historie naszych kursantek z Ukrainy chwytają mocno za serce

Opublikowano  przez Olha Prudka, Marek Zoellner

Oto bardzo szczere, emocjonalne i wzruszające opowieści pań z Ukrainy, biorących udział w bezpłatnych kursach programowania online w Polsce. Szkolenia organizuje Kodilla wspólnie z inicjatywą Together.

O projekcie pisały już czołowe polskie portale i czasopisma. Jedno z nich zwracało uwagą na gospodarczy wymiar inicjatywy.

Nasze kursantki opowiedziały nam jednak również o swoich wrażeniach dotyczących przyjazdu do Polski, osiedlenia się tutaj i tego, jak udaje im się odnaleźć w nowej rzeczywistości mimo bardzo trudnej sytuacji, w jakiej wbrew własnej woli się znalazły - wobec wojny

Anna (30 lat) przyjechała do Polski z 5-letnim synem, z Irpienia, pod koniec lutego 2022 roku. Ich dom został doszczętnie zniszczony.

- Pochodzę z Kijowa, ale przez ostatnie 4 lata mieszkałam z mężem i synkiem w mieście Irpień, które kochałam całym sercem. Było bardzo przytulne, malownicze, europejskie i kompaktowe. Podobało nam się życie w tym miejscu.

Jak mówi, od 16 roku życia marzyła o zamieszkaniu w Polsce. Jej dziadek był Polakiem, więc zawsze wiedziała, że to jej druga ojczyzna.

- Ale to był tylko sen, który wydawał się odległy i mało istotny w mojej realnej codzienności. Zwłaszcza po tym, jak przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania w Irpieniu. Wydawało się, że mamy już wszystko i żyjemy po prostu dla przyjemności. I tak wyrażenie „bójcie się swoich pragnień” nabrało dla mnie znaczenia.

Okoliczności, które zmusiły ją do przyjazdu z synem do Polski są już znane całemu światu.

- Rano 24 lutego poprosiłam męża, żeby nigdzie nie jechał, bo „komu potrzebny Irpień, oni chcą Kijów”, ale mimo to zdecydowaliśmy się pojechać do Lwowa, stamtąd 2 dni później ja, moja mama i mój 5-letni synek już jechaliśmy do Warszawy, a potem do Wrocławia. Patrząc w przyszłość, cieszę się, że opuściliśmy Irpień, który w 70% został zniszczony. W tym nasze własne mieszkanie, które kiedyś mieliśmy…

Anna nie chce mówić o smutku. Woli skupić się na pozytywnych rzeczach i pięknych wspomnieniach. Niektóre z nich są bardzo świeże, bo dotyczą pierwszych tygodni spędzonych w Polsce.

- Depresja i szok, w jakim byłam, utrudniały funkcjonowanie, ale moja matka i mój syn polegali tylko na mnie. Mąż został w Ukrainie i nie wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczymy. Mój kraj i mój naród jest rozdarty na strzępy przez oszalałego rosyjskiego niedźwiedzia. Nagle przestaliśmy cokolwiek rozumieć. Nie byłyśmy pewne, na jakiej planecie żyjemy. Biegniemy gdzieś z szeroko otwartymi oczami, żeby znaleźć się jak najdalej, tylko po to, żeby uratować dziecko. I wydaje się, że właśnie wpadamy do wielkiej czarnej dziury i oto nadchodzi nasz koniec...

- I w tym momencie łapią cię czyjeś ręce. Wiele rąk. A te ręce są biało-czerwone. Tak, to są ręce Polaków, tych zupełnie obcych ludzi, którzy „niosą” nas w swoich ramionach z troską, współczuciem i wsparciem. Uderzyło mnie to, jak zupełnie obcy ludzie nie mieli żadnych obiekcji, żebyśmy mogły u nich przenocować, oddali nam swoje rzeczy, chodzili z nami na wiece, a co najważniejsze, którzy zawsze, zawsze przypominają, że „Ukraina na pewno wygra”.

Annie te reakcje bardzo imponowały. - Od starszej pani, która przeszła obok w parku i włożyła mojemu dziecku 50 zł do kieszeni, po Prezydenta RP, który nawet w swoim noworocznym pozdrowieniu nie przestawał nas wspierać. Ciągle zastanawiam się, czy byłabym w stanie być taka sama. Czy również bez zawahania oddałbym swoje mieszkanie do zamieszkania obcym, chodziła z nimi po ulicach, rozwiązując ich problemy, które, jak się wydaje, mnie nie dotyczą. Polacy są niesamowici.

Jestem dumna, że w moich żyłach płynie również polska krew. Jestem absolutnie dumna z Ukrainy i Polski. Polska dała przykład wszystkim krajom UE, jak faktycznie można współczuć i pomagać. Pamiętam, że jak uciekaliśmy do Lwowa, to czytałam w wiadomościach, że Polska jest gotowa przyjąć uchodźców z Ukrainy już teraz. To był dopiero początek, 24 lutego, około godziny 14.00 (dokładnie nie pamiętam), a Polska jako pierwsza zgłosiła gotowość pomocy.

Nadal trudno jej się odnaleźć, zrozumieć, że w Ukrainie miaławszystko, a tutaj nie ma nic.

- Czasem czuję się nikim, ale do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ja też się przyzwyczajam. Mieszkam w Polsce i dobrze się tu czuję. Mój syn już lepiej mówi po polsku. Właściwie lepiej ode mnie. Cieszę się, że znalazł przyjaciół wśród polskich dzieci, że radośnie chodzi rano do przedszkola. Dla mnie to duży bodziec. Z zabawnych rzeczy, do których wciąż nie mogę się przyzwyczaić, to fakt, że wszystkie sklepy i centra handlowe są zamknięte w niedziele ;) Podsumowując wszystko, chcę z całego serca podziękować wszystkim Polakom za taką pomoc i schronienie. Za to, że nas uratowaliście, ogrzaliście, nakarmiliście i pokazaliście, że życie toczy się dalej. Wierzę, że cały naród polski otrzymają od Boga wielkie błogosławieństwo za okazaną nam bezprecedensową życzliwość, dziękujemy!

- Nazywam się Yaryna, mam 28 lat. Mam wykształcenie wyższe i czerwony dyplom. W Ukrainie pracowałam jako administrator w Centrum Świadczenia Usług Administracyjnych. Po ataku na mój kraj przez jakiś czas zamknęłam sie w domu. Dopiero po jakimś czasie poszłam do pracy, gdzie jako zespół budowaliśmy schrony dla ludności, sortowaliśmy pomoc humanitarną dla tych, którzy już wtedy ucierpieli z powodu rosyjskiej agresji. Ale kiedy nie mogłam obudzić mojej 3-letniej córeczki, która właśnie zasnęła, żeby ją ubrać i zejść do schronu, postanowiłam wyjechać.

Jak wspomina Yaryna, cudem wsiadły do pociągu jadącego do Lwowa, bo cały peron był pełen ludzi, a drzwi wagonów nie były otwierane, taki był tłok w pociągach. Po prostu miały szczęście. Ktoś je zaprowadził do wagonu technicznego, było tam już 12 osób, na podłodze leżały materace.

- Po przyjeździe do Polski, najpierw mieszkałyśmy w hostelu, a potem polska rodzina pomagała nam przez pierwsze trzy miesiące. Również ta rodzina pomogła mi znaleźć pracę, bo jak się okazało, nie jest to takie proste. Córka poszła do przedszkola. Na początku było bardzo trudno, zwłaszcza emocjonalnie.

Wszystko zaczęło się układać do czasu, gdy musiały szukać sobie nowego mieszkania. Długo nie mogły znaleźć innego miejsca, ale w końcu się udało.

- Na świecie nie brakuje dobrych ludzi. Świat nie jest bez dobrych ludzi. Jestem bardzo wdzięczna tym osobom, które pomogły mi choćby dobrym słowem. Szczególnie wdzięczna jestem tej rodzinie, która pomogła mi osobiście! Chcę jeszcze podziękować całej Polsce, która nie stanęła z boku i pomaga nam wygrać. Jesteście niesamowici!

- Teraz mamy wszystko, czego nam trzeba. Moje dziecko jest w przedszkolu, ja w pracy. Już dość dobrze rozumiemy i komunikujemy się po polsku. Dzięki udziale w kursie programowaia chcę zroboć kolejny krok. Znaleźć nową pracę i kontynuować naukę, żeby nie być całkowicie zależną od miejsca, w którym się znajduję. Dzięki karierze programistycznej można pracować przy komputerze skądkolwiek. A kiedy znowu będę musiała zmienić miejsce zamieszkania, pracę zabiorę ze sobą.

Olga chce w pierwszej kolejności podziękować wszystkim osobom, które spotkała na swojej drodze po przyjeździe do Polski. Podkreśla, że wsparcie było "kolosalne". A oto jej opowieść:

24 lutego około godz. 6.00, o świcie, zadzwoniła do mnie siostra i powiedziała, że są bombardowani (ona jest z Charkowa). Dalej wszystko potoczyło się jak na filmie - w zwolnionym tempie. Pojawił się straszny huk i pierwszy wybuchający pocisk, który widać było z okna mojego domu. Później było tylko gorzej. To horror, którego nie potrafię opisać. Po tym zapadła błyskawiczna decyzja o tym, żeby jechać do córki, która studiuje w Polsce. Najstarszy syn kategorycznie odmówił, ale kiedy powiedzieliśmy z mężem, że albo jedziemy wszyscy, albo nikt, syn zdecydował się na wyjazd.

25 lutego byliśmy już w Kielcach. Właściciele, u których córka wynajmuje mieszkanie, przygotowali nocleg również dla nas. Czyli od pierwszego dnia dało się odczuć wsparcie ze strony Polaków. Następnego dnia syn oznajmił, że bezpiecznie wraca na Ukrainę i pomoże krajowi. Znowu pojawiły się łzy, banalny ludzki strach i rozpacz, ale pobłogosławiłam go i odpuściłam. Na dziś, to najtrudniejsza decyzja, którą podjęłam w moim 42-letnim życiu.

Planowali zostać kilka dni, potem tydzień, a potem... pojawiła się rozpacz.

Punktem zwrotnym dla decyzji o dalszym pobycie w Polsce był telefon od brata Olgi, który jest wojskowym i od pierwszego dnia walczył na froncie. - Powiedział, że wojna będzie trwała długo i żebym planowała pobyt w Polsce na co najmniej rok. Powiedział, że mam wziąć się w garść i że wszystko będzie dobrze. Wtedy zaczęliśmy pomagać wolontariuszom, co naprawdę przywróciło nam rozsądek. Posłaliśmy naszego najmłodszego syna do przedszkola na naukę języka, a w tej chwili uczy się w pierwszej klasie polskiej szkoły (dzięki Bogu bardzo łatwo się przystosował, ma przyjaciół) i zdalnie w drugiej, ukraińskiej szkole. Chodziliśmy też z mężem na kursy języka polskiego i wstąpiliśmy do szkoły policyjnej.

- Pamiętam też jedną bardzo ważną dla mnie sytuację, kiedy byliśmy w sklepie i jak wychodziliśmy, jakiś pan, słysząc, że mówimy po ukraińsku, zaczął przekładać towar ze swojego koszyka do naszego. Rozpłakałam się, a on przeprosił, bo nie chciał nas urazić, ale chciał pomóc.

W Ukrainie oboje, wraz z mężem, zajmują kierownicze stanowiska, mają własny dom, mieszkanie, samochody. Jako cała rodzina dużo podróżuowali - przynajmniej raz w roku wakacje nad morzem, podróże po Europie to dla nich norma życiowa. W Polsce Olga nagle zdała sobie sprawę, że potrzebuje pracy niezwiązanej z miejscem zamieszkania i postanowiła zdobyć jakąś specjalizację informatyczną.

- Na projekt Kodilla dla Ukrainy trafiłam przypadkiem. Nie będę ukrywać, bardzo trudno jest mi się uczyć - i dlatego chcę osobno podziękować mojemu mentorowi Artemowi za jego wsparcie i cierpliwość. Jestem już na tym etapie, że wykonuję wszystkie zadania - choć nie wszystkie za pierwszym razem. Chcę pomyślnie ukończyć kurs i oczywiście marzę o pracy. Bardzo chciałbym zanurzyć się w środowisku programistów, zobaczyć wszystko od środka, bo zdalnie trudno się zorientować i zrekonstruować algorytm działań w mojej głowie, aby znaleźć potrzebny materiał w nieograniczonej ilości źródeł, które znajdują się w Internecie.

"Mam na imię Irina i moja polska historia zaczęła się 3 marca 2022 roku..."

Tak rozpoczyna swoją opowieść Irina, która ma za sobą poważne doświadczenie zawodowe. Niestety, o pracy musiała jednak na jakiś czas zapomnieć.

Na początku było przerażenie, strach, oburzenie, brak akceptacji faktu, że wszystko, co się dzieje, jest realne. Potem przyszła złość i nienawiść do „braterskiego” bliźniego i to już na zawsze zapisze się w mojej osobistej historii.

Jak mówi, wyjazd z Zaporoża był spontaniczny. Była panika, przerażone oczy syna, bezradność męża, gwar na dworcu, długa droga i ogromne morze ludzi. Przejście graniczne pokonywali przez 12 godzin piechotą. Było zimno, panowało zamieszanie i wydawało się, że to wszystko dzieje się poza nimi, poza tymi wszystkimi ludźmi.

- Mój syn miał sine ramiona od ciężkiego plecaka, w moim gardle tkwiła gula. Towarzyszyły mi niekończące się łzy i nie dlatego, że byłam zmęczona, tylko dlatego, że takie rzeczy nie powinny się dziać we współczesnym świecie, w Twoim domu, w którym mieszkałaś, marzyłaś, budowałaś życie, planowałaś, a ja do tej pory miałam szczęście mieć to wszystko.

Granica, nowy kraj, nowy język, nowe wszystko. A łzy te same, chęć powrotu do domu jest coraz silniejsza. Masz prawie 40 lat i wydaje się, że wszystko już się ułożyło, a teraz znowu koniec... Znalazła mieszkanie, pracę jako obcokrajowiec, syn poszedł do szkoły. To był nowy początek.

- Teraz uczę się polskiego, chodzę na kursy o specjalności technik logistyk. Stawiam pierwsze kroki w IT. Jest ciężko, ale się staram. Jeżdżę na spotkania wspierające z naszymi Ukrainkami. Syn wrócił do sportu, znowu pływa, a nawet zaczął chodzić na piłkę nożną. Uczy się w szkołach polskich i ukraińskich, uczy się języka angielskiego. Zawiera przyjaźnie.

- To, co stało się dla nas trudne w Polsce, to kwestie medyczne. Nie rozumiem dlaczego leczenie odbywa się w sposób zdalny? Najważniejsze jest jednak to, że tutaj jesteśmy bezpieczni. Bardzo trudno było pozostawać w swoim domu, w którym przebywanie było niebezpiecznie, a strach, stres związany z uciekaniem na korytarz, chowaniem się w piwnicy wywołał traumę. Ludzie w Ukrainie są twardzi, są murem, są nieustraszeni, są bohaterami, bo innej drogi nie ma.

Irina również ma kilka słów dla Polaków:

- Polsko, Polacy! Ogromne dzięki! Za wszystko, co zrobiliście i robicie dla Ukrainy, Ukraińców. Wasze wsparcie jest ogromne. Dziękuję za to, że mogę być bezpieczna.

Takich historii jest wiele. Każda chwyta mocno za serce. Natalia ma wielki talent do języków obcych. Wykorzystuje go również w Polsce, by pomagać swoim rodakom. Sama zaczęła się uczyć jednego z języków programowania. Z kolei Wiktoria intensywnie uczy się polskiego:

Mam na imię Wiktoria i bardzo chętnie podzielę się swoją historią i wyrażę wdzięczność Polakom i ich wspaniałej ojczyźnie. Do Polski przyjechałam z synem 12 marca 2022 roku. Granicę przekroczyliśmy samochodem w 2 godziny, czyli jak na tamte czasy błyskawicznie. Po jakichś 100-200 metrach zaskoczył nas panujący tutaj spokój. Ludzie żyją swoim życiem, a w Ukrainie wojna… A wszystko przez to, że mamy obłąkanego sąsiada z północy.

Jej pierwszym miejscem zamieszkania w Polsce był Jutrosin, 80 km od Wrocławia.

- Cudowna, zadbana miejscowość od razu zachwyciła mnie swoją infrastrukturą, jak na 2000 mieszkańców. Od razu zaczęłam aktywnie uczyć się języka polskiego, aby jak najszybciej przystosować się do nowych okoliczności i dobrze czuć się w kontaktach z Polakami, a także z szacunku dla Polaków za to, że przyjęli nas w swoim kraju.

Później przenieśli się do Tarnowa.

- Mój syn też uczy się języka polskiego i dzięki temu może chodzić do polskiej szkoły, uczyć się w polskiej klasie, a ja zaczęłam studia informatyczne.

Co ją zaskoczylo w Polsce? Spokojniejsze podejście do codziennych spraw.

– Mam wrażenie, że mniej się awanturujecie. Inspirujący jest również stosunek Polaków do własnej historii. Osobiście poznałam w Polsce wspaniałych ludzi, za co jestem nieskończenie wdzięczna Bogu. Mam nadzieję, że tak będzie nadal, bo moja przygoda tutaj dopiero się zaczyna.

Umów się na rozmowę z doradcą Kodilli